Minęło trochę czasu i z jednej cieczy w rozdzielaczu mamy już dwie.
Cięższa gliceryna z rozpuszczonym w niej wodorotlenkiem potasu stopniowo opada na dno.
Po czasie 6,5 godziny ciecze są już rozwarstwione.
Teraz pod rozdzielacz podstawiamy kolbkę i spuszczamy oddzieloną glicerynę. W większych zakładach produkujących biodiesla oczyszcza się ją i sprzedaje, ale w przypadku małych produkcji raczej nie ma to większego sensu.
Po oddzieleniu powstałej gliceryny i spuszczeniu jej z rozdzielacza, otrzymany produkt należy jeszcze oczyścić z resztek nie przereagowanego metanolu i katalizatora poprzez płukanie ciepłą wodą. Wlewamy do rozdzielacza wodę i wytrząsamy.
W trakcie wytrząsania z estru wypłukują się niepotrzebne zanieczyszczenia i przechodzą do roztworu wodnego. Z uwagi na bardzo dużą różnicę gęstości woda bardzo szybko oddziela się od estru i bardzo łatwo można ją spuścić z rozdzielacza. Po dwukrotnym przepłukaniu nasze paliwko jest już praktycznie gotowe, jednak jest jeszcze trochę mętne.
Tu po ogrzaniu estru widzimy, że zrobił się całkowicie klarowny, kropelki wody na ściankach kolby zdradzają co było powodem zmętnienia. Nasze paliwo było po prostu wilgotne, zawierało bardzo drobne kropelki wody, które po ogrzaniu odparowały.
Paliwo nabrało jasnosłomkowego koloru, jego gęstość jest dużo mniejsza od zastosowanego do reakcji oleju rzepakowego.
Wytworzone paliwo w szklanej butli gotowe do testów. Niestety na razie nie mam dostępu do żadnego silnika diesla, ale gdy to się zmieni na pewno opiszę przebieg testu.
Na początek najprostszy test jaki mogłem wykonać - test palności. Ciecz pali się spokojnie jasnym płomieniem, nie są wyczuwalne żadne produkty spalania i nie powstaje sadza. Jak na razie jedyną korzyścią z moich eksperymentów jest posiadanie pierwszej na świecie pokojowej świeczki zasilanej biopaliwem :)