
Wielu z odwiedzających tę stronę uzna pewnie poniższy tekst za nudny i nie wart by go przeczytać, sam kiedyś tak właśnie podchodziłem do tematu bezpieczeństwa. Myślałem - co mi się może stać, przecież wszystko wiem.
No właśnie, nawet jeśli wiedziałem sporo to i tak nie uchroniło mnie to  od wielu wypadków, które spowodowane były nie tyle moją niewiedzą, co  zbytnią pewnością siebie i w następstwie nieostrożnością.                    Właśnie od takich wypadków chciałbym uchronić  zwłaszcza początkujących eksperymentatorów.
  Na wstępie dobry przykład z początków moich  chemicznych eksperymentów.                    Wykonałem sobie maszynkę do otrzymywania wodoru i  tlenu metodą elektrolityczną mniej więcej taką jak narysowałem po lewej.                    Bawiłem się w spalanie wodoru np. w atmosferze tlenu -  wodór zapalałem na kapilarze a tlenem wypełniałem zlewkę, po  wprowadzeniu zapalonego na kapilarze wodoru do zlewki z tlenem powstawał  piękny, jasny płomień.
 Na wstępie dobry przykład z początków moich  chemicznych eksperymentów.                    Wykonałem sobie maszynkę do otrzymywania wodoru i  tlenu metodą elektrolityczną mniej więcej taką jak narysowałem po lewej.                    Bawiłem się w spalanie wodoru np. w atmosferze tlenu -  wodór zapalałem na kapilarze a tlenem wypełniałem zlewkę, po  wprowadzeniu zapalonego na kapilarze wodoru do zlewki z tlenem powstawał  piękny, jasny płomień.
 Któregoś dnia wykonywałem właśnie taki  eksperyment i nagle gaz przestał się wydzielać, odłączyłem więc zasilacz  i zacząłem sprawdzać co się stało. Okazało się że przepalił się  bezpiecznik więc podłączyłem zasilacz z powrotem i zacząłem dalej  produkować gazy. 
 I właśnie tu popełniłem fatalny błąd,  tylko przez moją nieuwagę !!. Odwróciłem polaryzację przewodów - tam  gdzie wcześniej powstawał wodór, zaczął wydzielać się tlen, a tam gdzie  wcześniej był tlen powstawał wodór. Gazy z poprzedniej elektrolizy  oczywiście pozostały w komorach a po zmianie polaryzacji wymieszały się  tworząc tzw. gaz piorunujący. 
 Nie muszę chyba mówić co stało się gdy  zapaliłem wodór na kapilarze. Dodam tylko, że komora była ze szkła i wybuch rozerwał ją na strzępy,  jeden z odłamków skaleczył mnie w twarz, jakieś dwa cm od oka. Poza tym  dla poprawienia efektu elektrolizy w pojemniku zamiast wody był stężony ług sodowy - oczywiście koszulka i spodnie nie nadawały się już do niczego.
 Chyba tylko dzięki Bogu nic poważnego mi się  nie stało, na pewno też dlatego że mieszanina nie była stechiometryczna -  gdyby zmieszała się w stosunku H:O - 2:1 a mogło tak się stać. Eksplozja była by na tyle silna, że odłamki szkła powbijały by się głęboko w ciało.
 Niby prosty i na pozór bezpieczny eksperyment przez chwilę nieuwagi stał się naprawdę bardzo niebezpieczny !!!.
 Kolejny przykładzik mojej bezmyślności spowodowany dla odmiany pośpiechem. 
  Wspólnie ze znajomymi strzelaliśmy sobie z  działka na czarny proch wykonanego z dużej kartonowej tuby, ładunek  odpalaliśmy bardzo bezpiecznie bo za pomocą elektrycznych zapłonników.  Wystrzeliwaliśmy w powietrze kulki wykonane z rozdrobnionego papieru  połączonego jakimś klejem, były bardzo bezpieczne ze względu na swoją  małą masę, gdyby spadły na kogoś nie wyrządziły by większych szkód.                    Jednocześnie zapewniały dobrą kompresję gazów  spalinowych a co za tym idzie bardzo głośny huk.
 Wspólnie ze znajomymi strzelaliśmy sobie z  działka na czarny proch wykonanego z dużej kartonowej tuby, ładunek  odpalaliśmy bardzo bezpiecznie bo za pomocą elektrycznych zapłonników.  Wystrzeliwaliśmy w powietrze kulki wykonane z rozdrobnionego papieru  połączonego jakimś klejem, były bardzo bezpieczne ze względu na swoją  małą masę, gdyby spadły na kogoś nie wyrządziły by większych szkód.                    Jednocześnie zapewniały dobrą kompresję gazów  spalinowych a co za tym idzie bardzo głośny huk.
 Zabawa trwała w najlepsze do puty do póki nie  skończyły się nam elektryczne główki zapalcze. Pośpieszyłem więc do  pracowni, by szybko przygotować jeszcze kilka. Były to główki żarowe z  drutem oporowym otoczone mieszaniną prochu chloranowego z proszkiem PCV i  aluminium dla podniesienia temperatury. PCV zastosowałem jako  lepiszcze, po zalaniu mieszaniny rozpuszczalnikiem można ją było od razu  nakładać na główkę i po odparowaniu była gotowa do użycia.
 Po wymieszaniu składników przesypałem je do  porcelanowego moździerza i zacząłem delikatnie ucierać tłuczkiem, nigdy  tak nie robiłem bo wiedziałem jak wrażliwy jest chloran potasu  wymieszany z siarką, na tarcie. Ale tym razem zależało mi na czasie. Co  prawda tak delikatne mieszanie nie mogło spowodować zapłonu, ale  popełniłem kolejny fatalny błąd - zamiast umyć moździerz po poprzednich  eksperymentach tylko go przetarłem, a poprzedniego dnia  eksperymentowałem z mieszankami z fosforem czerwonym.
 Dla tych, którzy nie wiedzą, chloran potasu  wymieszany z fosforem jest bardzo silnie wrażliwy na tarcie. Dlatego  wystarczyło nawet delikatne dociśnięcie go do ścianek naczynia by  zainicjować zapłon.
 Mieszaniny nie było dużo ale i tak opaliłem  sobie włosy na czubku głowy i dość dotkliwie poparzyłem dłoń.
 Wypadek ten dowodzi  tylko tego, że w chemii zawsze, nawet przy najprostszych czynnościach  trzeba uważać i myśleć o możliwych konsekwencjach swoich działań !!!
 Ten wypadek  przydarzył się mojemu koledze podczas wykonywania ćwiczenia w szkolnym  laboratorium. Dowodzi, że nawet najprostsze czynności wykonywane w  laboratorium chemicznym mogą być bardzo niebezpieczne. 
  Kolega odważał na wadze technicznej stały  wodorotlenek potasu. Czy ktoś z Was przypuszczał by, że przy tak prostej  czynności może się coś komuś stać ?? Raczej nie, a jednak się stało.
 Kolega odważał na wadze technicznej stały  wodorotlenek potasu. Czy ktoś z Was przypuszczał by, że przy tak prostej  czynności może się coś komuś stać ?? Raczej nie, a jednak się stało.
 Wodorotlenek potasu w postaci płytek znajdował  się w całkiem sporym plastikowym opakowaniu, jak to z czasem bywa trochę  się zbrylił i kolega miał problem z jego wydobyciem przy pomocy  plastikowej łyżeczki.
 Trochę się męczył, a gdy udało mu się nabrać go  trochę na łyżeczkę, ta zawadziła o brzeg pojemnika i podczas jej  wyciągania trochę się ugięła. Po chwili się wysunęła i zachowała się jak  malutka katapulta wyrzucając kryształki wodorotlenku potasu prosto w  twarz kolegi.
 Tylko dzięki wielkiemu szczęściu żaden  kryształek nie wylądował w oku, gdyby tak się stało myślę, że był by  poważny problem z uratowaniem tego oka.
 Wiem, że to może w pewnych sytuacjach jest  komiczne, ale ja w laboratorium wole nawet przy prostych czynnościach  nosić okulary ochronne. Wzrok mamy tylko jeden i lepiej wydać 10 zł na  okulary ochronne jak później setki na leczenie.
 I nie myślcie, że takie  sytuacje zdarzają się tylko niedoświadczonym lub niedouczonym  eksperymentatorom. Mogą zdarzyć się każdemu tak jak kolizja drogowa  zawodowemu kierowcy, który przez 40 lat pracy nie zarysował nawet  samochodu.
 Było trochę o chemii i  pirotechnice, ale niestety nie tylko te dziedziny są "niebezpieczne".  Niebezpieczne umieściłem w cudzysłowie bo jest to pojęcie względne i  właśnie opisami w tym dziale będę starał się pokazać, że poprzez  zdobycie podstawowej wiedzy i zachowanie podstawowych zasad  bezpieczeństwa nic nie ma prawa nam się stać.
  Opowiem teraz o dość niebezpiecznej sytuacji,  która zaszła w moim laboratorium a która porusza kolejny ważny aspekt -  osoby trzecie, które obserwują nasze eksperymenty a które bardzo często  nie mają z eksperymentowaniem nic wspólnego.
 Opowiem teraz o dość niebezpiecznej sytuacji,  która zaszła w moim laboratorium a która porusza kolejny ważny aspekt -  osoby trzecie, które obserwują nasze eksperymenty a które bardzo często  nie mają z eksperymentowaniem nic wspólnego. 
 Rzecz dotyczy eksperymentu z wyładowaniami elektrycznymi na drabinie Jakubowa - opis pod tym linkiem.  Eksperyment wbrew pozorom jest bardzo niebezpieczny bo mamy do  czynienia ze źródłem wysokiego napięcia o dużej mocy. Porażenie z  takiego transformatora przy zaistnieniu odpowiednich okoliczności np.  dobre uziemienie nóg mogło by zakończyć się naprawdę tragicznie.                    Wróćmy do dnia prowadzenia eksperymentu, otóż w  trakcie prac nie byłem sam. Potrzebowałem osoby, która robiła by zdjęcia  w odpowiednich momentach. Na początku, co prawda ustawiałem  samowyzwalacz i też jakoś szło, ale w końcu trafił się kolega, który  zawsze bardzo chętnie mi pomagał z racji ciekawych efektów :). Praca  szła w najlepsze, gdy po jednym z wyładowań kolega postanowił  wyprostować jeden z drutów, myśląc, że w tej chwili, już po wyładowaniu  jest bezpiecznie.
 Bezpiecznie oczywiście nie było, bo  transformator ciągle jeszcze był włączony. Na szczęście, widząc co się  dzieje, natychmiast złapałem za wyłącznik, jednocześnie wydając z siebie  głośny krzyk. Ludzka natura jest już tak pomyślana, że na takie  gwałtowne sytuacje reagujemy instynktownym odruchem i kolega natychmiast  wycofał dłoń. Aż strach pomyśleć, co mogło by się stać.
 Dzięki temu wydarzeniu, w układzie zasilania  transformatora wysokiego napięcia, który stosuję na pokazach  wprowadziłem układ z dużym wyłącznikiem awaryjnym, który zawsze mam pod  ręką w razie wystąpienia nieprzewidzianych okoliczności.
  Jak już jesteśmy przy nieprzewidzianych  okolicznościach wspomnę w tym miejscu o sytuacji, która miała miejsce  podczas pokazu na Radomskim Pikniku Naukowym, podczas eksperymentu z  nadtlenkiem benzoilu. Jednak podczas trwania tej imprezy, nie  pozostawiliśmy nic przypadkowi. Gdy chodzi o zapalenie nadtlenku  benzoilu, zwłaszcza, gdy w pobliżu są ludzie nie ma żartów. Było nas  trzech, a nadtlenek zapalaliśmy za pomocą elektrycznego zapłonnika.                    Po utworzeniu odpowiedniej strefy bezpieczeństwa i  kilkuminutowym okresie "próbkowania" prędkości wiatru rozstawiliśmy się w  trzech skrajnych miejscach strefy i każdy miał obserwować, czy jest  bezpiecznie. Postanowiliśmy już o załączeniu przewodów do zapalarki, gdy  po chwili mała dziewczynka postanowiła przejść przez strefę do kogoś po  przeciwnej stronie. Fajnie to wyglądało, bo wszyscy trzej głośno  krzyknęliśmy STOP, a kolego wyciągnął przewody z zapalarki. Oczywiście  do zapłonu należało jeszcze przekręcić kluczyk oraz wcisnąć przycisk.
 Jak już jesteśmy przy nieprzewidzianych  okolicznościach wspomnę w tym miejscu o sytuacji, która miała miejsce  podczas pokazu na Radomskim Pikniku Naukowym, podczas eksperymentu z  nadtlenkiem benzoilu. Jednak podczas trwania tej imprezy, nie  pozostawiliśmy nic przypadkowi. Gdy chodzi o zapalenie nadtlenku  benzoilu, zwłaszcza, gdy w pobliżu są ludzie nie ma żartów. Było nas  trzech, a nadtlenek zapalaliśmy za pomocą elektrycznego zapłonnika.                    Po utworzeniu odpowiedniej strefy bezpieczeństwa i  kilkuminutowym okresie "próbkowania" prędkości wiatru rozstawiliśmy się w  trzech skrajnych miejscach strefy i każdy miał obserwować, czy jest  bezpiecznie. Postanowiliśmy już o załączeniu przewodów do zapalarki, gdy  po chwili mała dziewczynka postanowiła przejść przez strefę do kogoś po  przeciwnej stronie. Fajnie to wyglądało, bo wszyscy trzej głośno  krzyknęliśmy STOP, a kolego wyciągnął przewody z zapalarki. Oczywiście  do zapłonu należało jeszcze przekręcić kluczyk oraz wcisnąć przycisk.
 
Ta sytuacja pokazuje, że nie ma czegoś takiego,  jak przesadzanie z bezpieczeństwem. Im większe środki zaradcze  podejmiemy, tym ustrzeżemy się przed większą ilością przypadkowych  zagrożeń, których wcześniej przewidzieć nie jesteśmy w stanie.
  Jak już jesteśmy przy nadtlenku benzoilu to  może jeszcze kilka słów o nim. Jakiś czas temu miałem możliwość  przejrzenia zasobu odczynników w pewnym likwidowanym laboratorium przed  ich utylizacją. Znalazłem tam duży słój właśnie z omawianą substancją.  Słój był bardzo mocno zakręcony i od razu postanowiłem, że siłował się z  nim raczej nie będę. Mając do czynienia z nie do końca bezpieczną  sytuacją i wiedząc, że może ona być sucha i znajdować się na gwincie  postanowiłem najpierw uczynić tak jak na zdjęciu obok (można je  powiększyć). Namoczyłem zakrętkę w czystej wodzie.
 Jak już jesteśmy przy nadtlenku benzoilu to  może jeszcze kilka słów o nim. Jakiś czas temu miałem możliwość  przejrzenia zasobu odczynników w pewnym likwidowanym laboratorium przed  ich utylizacją. Znalazłem tam duży słój właśnie z omawianą substancją.  Słój był bardzo mocno zakręcony i od razu postanowiłem, że siłował się z  nim raczej nie będę. Mając do czynienia z nie do końca bezpieczną  sytuacją i wiedząc, że może ona być sucha i znajdować się na gwincie  postanowiłem najpierw uczynić tak jak na zdjęciu obok (można je  powiększyć). Namoczyłem zakrętkę w czystej wodzie. 
  Plan "B", gdyby plan "A" nie przyniósł efektów  miał polegać na nawierceniu cienkim wiertełkiem wieczka i wlaniu porcji  wody przy pomocy strzykawki z igłą. Na szczęście okazało się, że po  kilku dniach leżakowania, zakrętka praktycznie sama odeszła. Gdy wyjąłem  słój z wody zakrętka już sama się poruszała. Okazało się, że już lata  temu, odczynnik pochodzi z roku 1976, zapewniano środki bezpieczeństwa  dla tego typu substancji, bo okazało się, że była wilgotna.
 Plan "B", gdyby plan "A" nie przyniósł efektów  miał polegać na nawierceniu cienkim wiertełkiem wieczka i wlaniu porcji  wody przy pomocy strzykawki z igłą. Na szczęście okazało się, że po  kilku dniach leżakowania, zakrętka praktycznie sama odeszła. Gdy wyjąłem  słój z wody zakrętka już sama się poruszała. Okazało się, że już lata  temu, odczynnik pochodzi z roku 1976, zapewniano środki bezpieczeństwa  dla tego typu substancji, bo okazało się, że była wilgotna.
  Poza problemami z nakrętką substancja nie  straciła swych właściwości, ma piękny biały kolor i podobną wilgotność  jaką mają sprzedawane obecnie preparaty. Jak widać na zdjęciu substancja  sprzedawana przez firmę Merck ma 25% wody, co sprawia, że jest  praktycznie nie zapalny i nie wrażliwy na tarcie. Otwierając nieznany  pojemnik z niebezpieczną substancją nigdy nie mamy pewności w jakim  jest stanie, dlatego nigdy nie wolno powiedzieć sobie: a.... co będzie,  otwieram na siłę. Mogło by się to skończyć po prostu źle !!!. Nie jesteśmy nie zniszczalni - BEZPIECZEŃSTWA nigdy za wiele.
 Poza problemami z nakrętką substancja nie  straciła swych właściwości, ma piękny biały kolor i podobną wilgotność  jaką mają sprzedawane obecnie preparaty. Jak widać na zdjęciu substancja  sprzedawana przez firmę Merck ma 25% wody, co sprawia, że jest  praktycznie nie zapalny i nie wrażliwy na tarcie. Otwierając nieznany  pojemnik z niebezpieczną substancją nigdy nie mamy pewności w jakim  jest stanie, dlatego nigdy nie wolno powiedzieć sobie: a.... co będzie,  otwieram na siłę. Mogło by się to skończyć po prostu źle !!!. Nie jesteśmy nie zniszczalni - BEZPIECZEŃSTWA nigdy za wiele.
 
											 
                            
                            
                            
                    
                     
                            
                            
                            
                    
                     
                
                
                
                
                                         
                
                
                
                
                                         
                
                
                
                
                                         
                
                
                
                
                                         
                
                
                
                
                                         
                
                
                
                
                                         
                
                
                
                
                                         
                
                
                
                
                                         
                
                
                
                
                                        